| |
|
...powrót do strony RECENZJE PRASOWE Dziesięć lat po nastaniu wolnego rynku i demokracji, kilka lat po zgodnym ogłoszeniu upadku etosu romantycznego Andrzej Wajda przedstawił przeszło dwuipółgodzinną replikę "arcypoematu" w formie pogodnej patriotycznej pocztówki. Frekwencja ze strony szkół, Polonii i wszystkich ciekawych, "jak to też Wajdzie wyszło" - gwarantowana. (...) U Mickiewicza rzecz toczy się wartko i bezszmerowo. Co z tego, że przemawia trzynastozgłoskowcem, kiedy w jednym wersie podaje po trzy, cztery informacje. To tak, jakby w filmie stosować nowe ujęcie co 5-10 sekund. Zamiast tego mamy ciągnące się panoramiczne ujęcia i deklamatorów, których zza ekranu wspomaga w dodatku narrator. To przydługawe gadulstwo powoduje, że oglądamy inscenizację teatru telewizji - w większości w pudełkowatej scenie. Wniosek jest oczywisty: nasz narodowy poemat to pomnik kultury wzniesiony ze słów. Bujna przyroda i haniebna, choć najczęściej mocno podkoloryzowana historia. Gdy odjąć mistrzostwo poezji, spostrzegamy, że istotą naszej narodowej epopei jest banalny romans poczciwego głuptasa po szkołach i lokalna ruchawka w wykonaniu ograniczonych i nieodpowiedzialnych rębajłów - pieniaczy i pijaków. Żadnej wartej podziwu instytucji, niewiele godnych szacunku postaci. Mądrych i wyważonych przedsięwzięć społecznych - jak na lekarstwo. Ale do takich wniosków dochodzimy na własną rękę. Wajda relacjonuje "Pana Tadeusza" (choć wcale nie musi) jak pogodną, niemal bezkonfliktową sielankę z patriotycznym finałem. Muzyka Wojciecha Kilara również gromadzi melodyczny zasób patriotyczny. Paryskie nostalgie obsługuje muzyczna aluzja do poloneza "Pożegnanie ojczyzny" Ogińskiego, swojskie klimaty Soplicowa - nawiązanie do pieśni "Hej, sokoły", a finałowy taniec pobrzmiewa chopinowskim "Polonezem As-dur". (...) U Wajdy opowieść grzęźnie raz po raz w miejscach, gdzie w poemacie występują dygresje. Mickiewiczowskie "opisy przyrody", które dziatwa od pokoleń wkuwa, udając, że "ją zachwyca" wypełnia feeria skojarzeń, galopada obrazów, detali, kolorów, które ledwo mieszczą się w trzynastozgłoskowcu. Zgoda - niezrównaną polszczyznę tych opisów skrajnie trudno przenieść na celuloid. Ale jeżeli już w filmie znajdzie się wizualny ekwiwalent słynnego matecznika, niech to nie będzie w kółko to samo bajorko, które kamera na szynach objeżdża tam i z powrotem. Jeżeli grzybobranie, to niekoniecznie banalna i przerzedzona brzezina pokazywana w zwolnionym tempie, w dodatku bez uwzględnienia bodaj jednego grzyba, którym poeta poświęcił osobny traktacik. (...) Z trzynastozgłoskowcem problem, ponieważ w filmie (zwłaszcza filmie akcji) w ogóle nie używa się zdań długich, a o tak rozbudowanych frazach jak Mickiewiczowska nie ma nawet mowy. Olbrychski i Linda wiedzą jednak, jak to obejść: wypowiadają po dwa, trzy słowa, wiersz traci na płynności, ale widz rozumie, co się do niego mówi. W ten sposób trzynastozgłoskowy Mickiewicz zostaje domowym sposobem przerobiony na ośmiozgłoskowego Fredrę. I film staje się pojedynkiem dwóch aktorów - Daniela Olbrychskiego i Bogusława Lindy. Ale zaraz za nimi aktorzy mniej wprawni - deklamują i rusza katarynka, z której niczego wyłowić nie sposób. I dopiero, jak Sędzia tupie i złości się jak dzieciak, a Telimena okłada Tadeusza pierwszą lepszą szmatą, widz odpręża się z widoczną satysfakcją - rozumie o co chodzi. Aktorzy to zresztą korona ekranizacji. Wajda - odwrotnie niż Jerzy Hoffman - o wiele lepiej czuje się, prowadząc dwóch aktorów niż dwa tysiące statystów. Dlatego w jego filmie świetnie gra pierwszy plan, ale drugi, gdzie powinno się kłębić soplicowskie życie (pamiętamy, jak było w "Weselu"!), świeci pustkami, po których szastają się statyści pokazujący do kamery cielęce oczy. (...) Wiesław Kot, "Wprost", 24 X 99 | |
|
| |
Copyright © Prószyński i S-ka SA 1999. Wszystkie prawa zastrzeżone | |